Tylko zaświtało i już siedzimy w pojeździe do Shaolinsi. Podróż nie jest długa około 2h. Tereny zaczynają się robić ostro wyżynne żeby nie powiedzieć górskie. Na miejscu, przechodzimy paręset metrów i napotykamy pierwsze zabudowania i grupkę młodzieży, która wylazła na porrany trening. Przysiadamy i obserwujemy. Trener z bambusowym kijaszkiem w ręku podkręca tępo, raz po raz któremuś prezentując uderzenie tymże kijkiem przez plecy. Wszyscy dają z siebie więc wszystko. Następnie wizytujemy zabudowania wyglądające na coś w rodzaju akademika czy internatu dla adeptów sztuk walk. Potem zmierzając w kierunku klasztoru oczom swym niedowierzamy, widząc setki ćwiczących. Kręcimy się więc to tu to tam. Do klasztoru wstęp oczywiście płatny, do tego przyplątał się jakiś pseudo przewodnik i mówi że za darmo oprowadzi. Utrudnia tylko chłopak próbę zmiany opłat na bardziej przystępne czyli 0 Y. Łozbisz z Grażyną wpadają w bramę wejściową mówiąc frjend, tiket i wskazując do środka. Udaje się. My z Kurkiem niestety nie dajemy rady i wyruszamy na poszukiwania portali. Doszliśmy do murów bocznych otaczających świątynie i szukamy dogodnego miejsca na zmianę strony muru. Weszliśmy w jakiś boczny korytarz i nagle zza pleców dochodzi nas wołanie jakiegoś pana jak się okazało z ochrony obiektu. Nie reagujemy i dalej idziemy. W końcu rusza w pościg i dopada nas po chwili. Tłumaczy że nie możemy tu przebywać. Podchodzi do jakiś drzwi, przekręca klucz, otwiera i wskazując do środka mówi plis :) .Klasztor nie robi na nas większego wrażenia, wygląda podobnie jak wszystkie poprzednio wizytowane. Obchodzimy całość w tri miga, wpis w księdze pamiątkowej i do wyjścia. Zbliża się południe i zaczynają się schodzić tłumy turystów. Potem idziemy jeszcze do pobliskiego cmentarzyska /chyba nie jestem pewien/ zwanego lasem pagód, a jeszcze potem nadziewamy się na bambusowy zagajnik w którym robimy zawody kto wyżej wespnie się na bambusowe drzewka :).