W luoyang zatrzymujemy sie praktycznie tylko na noc, nieopodal są słynne klasztory, które słynność swą zawdzięczają wu-shu czyli super produkcji "Amerykanin w klasztorze Shaolin" heehe i tam mamy zamiar udać się jutro :)
Wizyta jest krótka, właściwie jest to tylko spacer wieczorową porą ale jest zajebista. Co rusz natykamy się na grupki Chińskich Ludowych mieszkańców tego miasta, którzy porą tą wykazują niezwykłą aktywność rozrywkowo-kulturalno-towarzyską. A to potańcówki w stylu krakowskich super lokali „warszawianka” / „dolce vita” tyle ze pod gołym niebem, a to tańce czy inne układy z wachlarzami. Wygląda to pięknie. Później napotykamy się na grupkę kilkulatków ćwiczących wu-shu, aż w końcu na kilkunastu bębniarzy, którzy pykają sobie na bębenkach na dobranoc. Oczywiście w każdej z napotkanych atrakcji bierzemy czynny udział wzbudzając niewielkie sensacyje. A naszą aktywnośc dnia kończymy wyjazdem na szczyt najwyższego budynku w okolicy. Akuratnie jest to hotel i już z dala oddźwierni kłaniają się w pół, nie zadając żadnych pytań wpuszczają w czeluście olbrzymich holi. Niestety nie udaje się dotrzeć na samą góre. Okazało się że ostatnich kilka pięter zajmują siedziby bank of china, i są niedostępne nawet dla nas :) . Na dobranoc jeszcze Łozbisz testuje komórke aparatu władzy tj. komunistycznej policji której wierzowiec-siedziba stoi sąsiedzko. Pozwiedzał se chłopaczyna, pojezdził windą, pogadał z funkcjonariuszami i wyszedł. W tym czasie nerwowo spalaliśmy chińskie-ludowe papierosy ;) swoją drogą bardzo smaczne. No i do spanka. Mnisi-wojownicy drżyjcie!!! Nadciągamy :)