Wychylamy zatem po raz drugi nosy z namiotów w tym samym miejscu. Zawieje ucichły, jest pochmurnie ale wygląda na to że będzie git. Z każdą minutą się przejaśnia, a pewności nabieramy kiedy to tuż po śniadanku pojawia się nie kto inny jak ……………………Gareth Bareth w swoim pięknym żółtym hajhopterku. Tym razem najprawdopodobniej przywiózł (przyleciwiózł) jakieś zaopatrzenie do Tete Rousse. Szykujemy się zatem do drogi, składamy namioty, zakładamy raki i hajda! Pierwszy etap wygląda bardzo ciekawie. Z elementami wspinaczki :) Należy również przetrawersować słynny (złej sławy raczej) żleb zwany kuluarem Rolling Stones (Grand Couloir). To właśnie między innymi tędy spadają odszczepione skały, nie kiedy tworząc mniejsze czy większe lawiny kamienne. Opowieści mówią o lecących w dół fragmentach wielkości lodówek. Zdarza się niestety sporo wypadków śmiertelnych :/ Tak więc pomalutku, ostrożnie ale zarazem bardzo sprawnie wspieliśmy się do Refuge du Goutier (wysokość 3800, schronisko oferuje 40 łóżek). W małej izbie można sapnąć, a nawet napić się piwa (330 ml = 10 euro). Wcinamy przy okazji jakieś batoniki i po 45 minutach przerwy opuszczamy skromne progi, bo droga długa jest …