W nocy straszliwa zawierucha, nawałnica śnieżna, huczy aż miło. Dodatkowo występuje ciekawe zjawisko akustyczne w postaci napierniczających w dół kamerdolców i innych skałek. Po wychyleniu rano nosów z namiotu sytuacja nie wygląda najlepiej. Pogoda fatalna, nic nie widać, ciupie po oczach że hej! Z racji tego, że planowaliśmy w jeden dzień przemieścić się ponad kilometr w górę i znaleźć się 500m poniżej wierzchołka w schronie Vallot i atakować stamtąd szczyt decydujemy że dzień spędzimy w schronisku, poczniemy i ewentualnie jak nie będzie poprawy będziemy podchodzić od następnego dnia „na raty”. Organizujemy się przy schroniskowej ławie, rozwieszamy śpiwory do podsuszenia. W schroniskowej kuchni ceny jak za woły. Bierzemy wrzątek, chleb i po piwku. Dodatkowo są suszone śliwki za fri = mniam mniam :) Ciekawie przedstawia się schroniskowy tojlet, w którym należy zapoznać się ze schematem budowy i instrukcją obsługi. Kibelek jest taki ekologiczny, prawie że biologiczna oczyszczalnia. Przy muszli jest pedał, który naciskany powoduje ruch taśmociągu transportującego zawartość do następnych etapów i cosik się tam dalej wydarza :) Jak przedstawia się schroniskowy natrysk wie tylko Malwina bo jako jedyna korzysta z dobrodziejstw, słono przy tym płacąc przy okazji. No nic to, dzień nam mija na różnych grach, zabawach i rozmowach. Napatocza się również Borys, w pełnym rynsztunku. 100 metrów lin, dziesiątki karabińczyków, czekany lodowe, wszystko funkiel nówka, nieśmigane. Ogólnie jest śmiesznie (oprócz tego że wszystko waży z 60 kg He). Opowiada nam historyje o swoich podbojach i jaki to nie jest zadowolony ze swojej ekipy z którą wychodzi. Chce się dołączyć na co ze skrywaną niechęcią godzimy się bo co ma chłopak sam łazić. Od razu uprzedzam że nie zjawia się na zbiórkę o wyznaczonej godzinie i zabawny epizod uznajemy za zakończony. Pod wieczór, na schroniskowej tablicy meterologicznej pojawiają się optymistyczne prognozy i z dobymi nastrojami kładziemy się w puch…