Musieliśmy to zrobić, po prostu nie było innego wyjścia, znów zasiedliśmy na rowerkach. Udaje mi się pożyczyć ten sam co ostatnio :) tak mi się spodobał żę myślałem nawet o kupnie i zabraniu go ze sobą. Długie pertraktacje Łozbisza odwodzą mnie ostatecznie od tego pomysłu. Znowu mamy wiatr we włosach. Pędzimy przez Pekin! Na trasie napotykamy stare mury miejskie z epoki Ming i bez chwili zastanowienia już się na nie wspinamy :) Nie mineło dużo czasu i jak magnes przyciągamy kolejnego służbiste. Prawdopodobnie, sądząc po posturze był to agent tzw. sikret serwisu. Oczywiście kończy się na upomnieniu wzrokowym i pamiątkowej fotografi. Mijając kolejne przecznice i naszpikowane wieżowcami dzielnice, trafiamy na prawie swojski dom handlowy /carefure - jak się to pisze?:\ / Cenowy szok który w środku zastajemy jest nie do pojęcia. Tani markjet jest drogi jak huj, a między pułkami przemieszczają się tylko ludzie wyglądający na przysłowiowych lamusów.
Hmmm ROWERY NA TYM OBOZIE TO JEDNA Z NAJWIĘKSZYCH FRAJD!!!
----------------------------->
Wieczorem żegnamy rodzinke Wywiołów, którym udaje się dostać bilety na kolej do Tybetu. Mimo tego że średnia wieku Wywiołów była dosyć niska, a i wywindowana przez głowe rodziny Tomka, spędziliśmy z nimi naprawde zajebiste chwile.
----------------------------->
My, już w okrojonym gronie ruszamy na wieczorowe harce po dzielnicy, robiąc sobie rózne jaja na każdym kroku. A to przymierzamy babskie ciuchy w sklepie odzieżowym mimo wielkich reprymend od obsługi, a to znowu w sklepikowych przebraniach naganiamy klientów. Zajebiście wyglądają negocjacje z rykszarzami, z którymi w końcu ustalamy że to nie oni, a my ich będziemy wozić, żądając na koniec zapłaty. :) hehe DNP żądzi!!!
----------------------------->
Późnym wieczorem, już tylko z Kurkim, namówini przez jakieś Niemki i Chinki ruszamy do jakiejś ponoć naj naj pekińskiej dyskoteki :). Taksi na koszt Chinek. Podejrzane? yhy. Teraz chcą żeby płacić za nie wstęp, który jest 3xdroższy niż transport. Niestety źle trafiły. Uiszczamy opłate za siebie i wchodzimy. Szok!!! Nawet se piwka nie kupimy :) takie drogie. Szybko decydujemy się na stary studencki sposób czyli piwko przed, a nawet 3. No a na samej imprezie obracające się neony i tu uwaga WYBOROWEJ!!! Siedząc sobie nie można wypalić spokojnie papieroska bo 4 razy w ciągu jednego wymieniają ci popielniczke. A w kibelku obsługa tzn. koleś w mundurze pazia otwiera dzwi, leje mydło, podaje ręczniczki i perfum. Normalnie jaja! Oczywiście po paru godzinkach Kurki gdzieśsię ulotnił i nie moge go za Chiny Ludowe :) znaleść. Impreza pomału się kończy a jego nie ma i nie ma. No to co? marsz do hosteliku. Lazłem i lazłem nucąc sobie: "Zagubiłem się w mieście, kawał drogi od domu, chciałem przejść nie zauważony, przemknąć po kryjomu, że nie wiem gdzie jestem gdy pojąłem wreszcie, efekt jest taki że zgubiłem się w mieście..." i próbowałem wypytywać u nielicznych przechodniów. W końcu się udało trafić, chyba po dwóch godzinach marszu. Zasiadam w pokoju, a tu Kurek po 5 min wpada zdyszany. Wracał taryfą na zrywe :) spoko. Gdzie był jak go szukałem? Tego nie ustaliłem...