O 4:30 wychylamy łby z naszego wszystkomającego namiociku, po drodze na szczyt rozbłyskują nieliczne czołówki. Zabieramy się do gotowania wody na jakieś posiłki i napoje. A jak mineła noc? Fatalnie, spaliśmy na lodzie co moment przebudzając się z zimna czy też troszeczke wysokość na to miała wpływ, trudo powiedzieć. Co pewne: było bardzo zimno, ściany namiotu pospinane przez lód, no i wysoko też troche. W namiotach obok panuje cisza. Krzyczymy na chłopaków, mówią że by jeszcze chwile poleżakowali :) ale pomału też się zbierają. Jeszcze jedna sprawa to ubranie się na tej wysokości w tej temperaturze i w tak małym domku jest rzeczą naprawde mało przyjemną, miotamy się między 4 ścianami pomalutku wskakując w kosmiczne tkaniny. Na śniadanie mamy chńszczyzne, którą zapijamy bardzo malinowym sokiem malinowym i do tego cieplutkim. Palce lizać. W końcu zaczynamy się wygrzebywać z namiotu, wpinamy raki. Poranne cienie zaczynają majaczyć i robi się coraz jaśniej. Ekipa od goprowca nie wychodzi. Postanawiamy poczekać jeszcze chwile na nich ale ostatecznie jak zaczeli wypełzać z namiotów my ruszamy w góre. Na trasie naszego marszu delikatne korki :) co pare minut musimy kogoś wyprzedzać. Podejście bardzo strome i co paredziesiąt kroków uchodzi powietzrze i należy przystanąc i głębiej pooddychać. Monotonnia stromego podejścia zmienia się w dość stromy trawers w kierunku elbrusowskiego siodła. Z ~60 kroków marszu i minutki postoju spadłem na 30 kroczków. Po takim minutowym postoju, nagle oddzyskuje się wigor i można znów ruszać. W końcu docieramy na siodło i robimy sobie można by rzec popas :) słoneczko zaczyna się opierać o zbocze i robi się przyjemnie choć temperatura ciągle na niezłym minusie. Jemy jakieś batony zalewamy już chłodnawym sokiem malinowym. Przed nami ostre podejśćie, delikatnie trawersujące. Żarówa troszeczke mnie odsadza, wyprzedza grupkę jakiś ruskich a mnie się ta sztuika nie udaje i musze się "wlec" za nimi. Nie mam możliwośći ich wyprzedzienia.
----------------------------------------->>>
Na końcu podejścia teren się wypłaszcza, no i co? no widzać wierzchołek :) Choć droga jeszcze daleka, już raczej spacerkiem. Żarówy nie widze skurczybyk już pewno atakuje szczyt. Krocząc w kierunku jedynie słusznym delikatnie się wzruszyłem, w końcu cel wyprawy od tak dawna mniej lub bardzie planowanej za chwil kilka stanie się faktem.
----------------------------------------->>>
5642,7 m.n.p.m. pogoda cud !!! na wierchołku ruch jak w ulu, bez kitu ze 20-25 ludzików celebrujących zdobycie Elbrusa. My też wpadamy w delikatną euforie, zakończoną spaleniem papieroska zdobywców. Po tej jakże przyjemne czynności w głowie zaczyna mi się kręcić jakbym zjarał jakiegoś skruszonego szczawia zawinientego w papier toaletowy :) Robimy jakieś pamiątkowe foty, kręcimy się to tu to tam. Nagle nadchodzi jakaś ekipa turków a za nią echo okrzyków allah ahbar!!! czy jak to tam :) Wykrzykują jakieś frazesy, a co poniektórzy wyciągają z plecaków dywaniki, ustawiają i rzucają się ku modlitwie :) faza :) No dobra ileż można na szczycie siedzieć, jazda na dół.
---------------------------------------->>>
Na siodle spotykamy ekipe goprowca odpoczywającą i prawie w komplecie bo brakuje...goprowca. Mówią zę gdzieś z tyłu został :) Spotykamy go na końcu pierwszego podejścia które to rozbiliśmy w godzinę, a tu chwil dalszych kilka upłyneło. Nie jest chłopak w sosie do rozmów więc rudszamy dalej. I tu kontakt z żarówą trace bo chłopaczyna zaczął zbiegać / eh ta młodość ;) / Robie sobie jeszcze krótki postój z widokiem na naszą baze, widze żarówe wchodzącego do namiotu. W końcu docieram. Poczułem się fatalnie, dopadła mnie gorączka, we łbie się kręci, jakieś drgawy itp. No to 2 prochy apapowate i w kime. Obudziłem się jak młody bóg...........................................................................................cdn.
< br/>