Do Chamonix docieramy dnia następnego, wieczorem. W centrum spotykamy się z Malwiną, która dotarła chwile wcześniej swoim autkiem z Luxemburgu. Od tego momentu zgodnie z zapisami konkordatu i rozporządzeniem ministra ds. równouprawnienia zostaje pełnoprawnym członkiem wyprawy :) Telefonem satelitarnym ziemia-ziemia nawiązuje kontakt z naszą tajną komórką w tym francuskim Zakopanem. Gosia, która owego czasu pomieszkiwała w Chamonix, poopowiadała co nieco i wskazała nam miejsce na pierwszą bazę – Le Tour. Wskazanie to okazało się strzałem w 10tke! Zielono, nad głowami dach z gwiazd i daszek z jęzora lodowca. Dodatkowo żlebem spływał lodowaty strumień BRRRR :). Spełnione zostały zatem wszystkie wymagania idealnego biwaku:
- miłe towarzystwo,
- dach nad głową,
- łaznia parowa,
- pifko,
- duchowe wsparcie Garetha Beretha.